Ta trawa, której nikt nie kosi

Ta trawa, której nikt nie kosi,
ta woda, której nikt nie pije,
nikomu nie pachnące kwiaty ?
och! tam jedynie dusza żyje!

To niebo, w które nikt nie patrzy,
Bóg, który wcale nie zna ludzi,
ten las nikomu nie szumiący,
ta zorza, która nic nie budzi?

Te nie pachnące żadnym nozdrzom
cudowne, purpurowe kwiaty;
ta woda, której nikt nie pije,
ten wiatr nad pustką mgieł skrzydlaty?

Bóg, który wcale nie zna ludzi,
cud, w który żadna myśl nie wcieka,
ten las nikomu nie szumiący,
duch, nie mający nic z człowieka?

Świat bez istnienia i bez śmierci,
ten zdrój, co tylko skałom bije,
ta trawa, której nikt nie kosi ?
och! tam jedynie dusza żyje!

 

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Święty Szymon Słupnik

Powołał go Pan
Na słup
Na słupie miał dom
I grób

A ludzie chłopaka na szafot przywiedli,
Unieśli mu głowę w muskularnej pętli.
Powołał go Pan na stryk

Powołał go Pan,
By trwał.
By śpiewał mu pieśń
I piał.

A ludzie dziewczynę wśród przekleństw gwałcili
I włosy jej ścieli, i ręce spalili.
Powołał ją Pan Na gnój.

Powołał go Pan
Na słup
Na słupie miał dom
I grób.

A ludzie mych wierszy słuchając powstają
I wilki wychodzą żerująca zgrają…
Powołał mnie Pan Na bunt.

 

Ballada rycerska 1956 Stanisław Grochowiak

Powołał go Pan
Na słup
Na słupie miał dom
I grób

A ludzie chłopaka na szafot przywiedli,
Unieśli mu głowę w muskularnej pętli.
Powołał go Pan na stryk.

Powołał go Pan,
By trwał.
By śpiewał mu pieśń
I piał.

A ludzie dziewczynę wśród przekleństw gwałcili
I włosy jej ścieli, i ręce spalili.
Powołał ją Pan
Na gnój.

Powołał go Pan
Na słup
Na słupie miał dom
I grób.

A ludzie mych wierszy słuchając powstają
I wilki wychodzą żerująca zgrają…
Powołał mnie Pan
Na bunt.

Ballada rycerska 1956 Stanisław Grochowiak

Świenta

święto chyba już pojutrze
kto na kutie mak mi utrze
kto pieroga mi ulepi
żeby lekko mnie pokrzepił
rybę kto mi zdąży złowić
bym ościami mógł się dławić
kto zagrzybi mi kapustę
niech ktoś zrobi a ja usnę

będę śnił o snach wyśnionych
wyśnię snów tych ze trzy tony
Tony Halik mnie odwiedzi
wyruszymy tam gdzie siedzi
klucznik który drzwi otwiera
a najlepsze będzie teraz
… koniec

 

czarek.ch

Bestia

krok za krokiem kroków dwieście
robię obchód po mym mieście
mijam bloki i podwórka
mijam klatkę wujka Jurka

księżyc świeci cienią drzewa
kroczę wolno prawa lewa
nagle z krzaków się wychyla
groźna paszcza krokodyla

to Forfiter jest czy co to
może strzelę jemu foto
potem wrzucę na fejsbuka
niech ktoś inny to obluka

niech obluka i mi powie
jak się ta bestyja zowie
kły ma ostre jak papryczki
szczęka mocna jak cios Kliczki

przestraszyło mnie to zwierzę
przewróciłem się i leżę
potwór kłapie paszczą wrogo
pomoc nie ma przyjść od kogo?

życie staje przed oczami
pot się zbiera pod pachami
i myśl nagle zaskakuje
chyba w ryj mu przylutuję

pomysł ten wcieliłem w życie
sprałem gębę należycie
odgryzłem mu kawał ucha
sprawa zrobiła się krucha

bestia bardzo się wkurzyła
paszczą mi przypierdoliła
przytuliłem się do ziemi
przed oczyma mi się mieni

wstać próbuję bezskutecznie
będę leżał tu już wiecznie
zeżrą mnie małe robale
nie przejmujcie się tym wcale

bo i po co nie ma czym
gdzieś zagubił mi się rym
może zatem jeszcze pointa
tej przygody delikwenta

pointy nie ma bo i po co
kupa straszna żyg i błoto
opadają nogi ręce
nie ma sensu pisać więcej

 

czarek.ch

Jesień

hulał wiaterek
zwiał z głowy beret
poleciał na skwerek
mam goły czerep

to jesień
minął wrzesień
liści kieszeń
moc uniesień

błoto pod butem
sznurówka mokra
krok stawiam z trudem
co mnie dziś spotka

jesień to
zbyt zimno
za mokro
zgnilizno

rozbłysła ciemność
oślepił mnie mrok
to już codzienność
oszczał to kot

 

czarek.ch

Nic nie jest tak, jak być powinno

Idzie cień, ja za nim krok
Cały dzień i całą noc
Żadnych szans na to nie ma
By wyjść zza granic cienia

Słońca czerń pada na ziemię
Nie wiem dlaczego tak się dzieje
Księżyc już dawno blask swój utracił
Czy ktoś coś może na to poradzić?

Las miast zielony stał się niebieski
Kropki w „morsie” zmieniły się w kreski
Co było słodkie, teraz jest kwaśne
Gdy zgasną światła, od razu jest jaśniej

Mądrość odeszła, rządzi głupota
Lepiej się lenić, gdy czeka robota
Zamiast być lepiej, jest coraz gorzej
Czy jest gdzieś ktoś, kto pomóc może?

Marzenia minęły

Czyje to dzieło, czyja to wina
Że wszystko się kończy, co się zaczyna
Nic nie trwa wiecznie, wszystko ma kres
Bez wątpliwości, tak to już jest

Dlaczego nie można cofnąć czasu
Zrobiłbym to bez zbytniego hałasu
Zmieniłbym coś, coś bym naprawił
By teraz smutek mnie nie trawił

Marzenia me minęły, nie mam nic, do cholery
Czuję, że zostałem sobie sam

Wrzawa w głowie przerażająca
Myśl goni myśl i tak bez końca
Kiedy przeminie ten czas niemocy
Oby już wkrótce – dziś po północy

A jeśli niemoc zostanie na zawsze
Do końca życia, czułbym się strasznie
Szczęście to gwiazda, o blasku której
Ze wszystkich ludzi marzę najdłużej.

Marzenia me minęły, nie mam nic, do cholery
Czuję, że zostałem sobie sam

W sieci

Słuchaj, rusz się, mówię do ciebie
A on nie słucha, dalej się grzebie
Rusz się, szybko, czasu nie mamy
A on się grzebie, jakby zaspany
No dalej, naprawdę nie mamy czasu
A jego twarz pełna grymasu
Przecież do celu dojść musimy
Być może nigdy tu nie powrócimy

Walcz, walcz, walcz o siebie
Nawet gdy już nie masz sił
Walcz, walcz, walcz o siebie
Nawet gdy nie walczy nikt
Walcz, walcz, walcz o siebie
O to, żeby wolnym być
Walcz, walcz, walcz o siebie
By nie zabrał tego nikt

Czeka nas droga długa, daleka
Nie mamy czasu by dalej zwlekać
Musimy ruszać teraz, w tej chwili
Sensu w tym nie ma byśmy tu gnili
Ciężka to podróż, wyczerpująca
Bardzo daleka, niby bez końca
Dlatego w nas musi być siła
Aby ta podróż się szybko skończyła

Walcz, walcz, walcz o siebie…

A jeśli mostów nie zburzymy
Do domów swych być może wrócimy
I przypomnimy te czasy sobie
Kiedyśmy musieli stawać na głowie
Żeby coś zdobyć, żeby coś mieć
I tak wpadaliśmy wszyscy w tą sieć
Wpadaliśmy w nią jak małe dzieci
Nie było ucieczki już z tej sieci

Im bardziej wyrwać z niej się chciałeś
Tym bardziej się w nią zaplątywałeś
Jak mucha, co wpadła w pająka sieci
Już nie ucieknie z niej, już nie poleci
Ginęła biedna w brzuchu pająka
Większemu sytość, mniejszemu męka
Takie to właśnie prawo natury
Przeniesione do ludzkiej kultury.

Nikt

Niczego w życiu jeszcze nie dokonałem
Całe swoje życie dotąd przespałem
Nigdy takich ambicji nie miałem
Aby być dla kogoś ideałem
Wielu właśnie w ten sposób zawiodłem
Innym na pewno niechcący pomogłem
Zerem dla jeszcze innych byłem
Niektórzy mówią, że zycie spieprzyłem

Co wszyscy inni mogą o tym wiedzieć
Oni nie muszą w tym gównie siedzieć
A ja ten syf cały dobrze znam
Siedzę w nim zupełnie sam
I niech życzliwi mi nie pierdolą
O tym co dobre, co oni wolą
A ja, choć głupi, sam wybiorę
Bo najważniejsze, to żyć z honorem

Dlatego nie tym gardzić trzeba
Co wszedł na drzewo i nie może zejść z drzewa
Tylko ten pogardy twojej jest wart
Co nie chciał przyjąć losu kart
I porwał karty i odszedł z gry
To on właśnie był ten Nikt
A ci, co chcą, niech po nim płaczą
Że nigdy więcej go nie zobaczą

On wolał skończyć i ulżyć sobie
By nic nie stawało mu na przeszkodzie
A o swych bliźnich nie chciał pomyśleć
A oni cierpią i muszą z tym żyć
Ja gościa takiego olewam po prostu
Bo każdy by skończyć powodów ma sto
Lecz nikt nie rozbija swej głowy na murze
Tak robią tylko pieprzone tchórze

A gdybym ja się tchórzem okazał
Słuchaczko, słuchaczu! Byś o tym pamiętał
Że miałem karty uczciwie rozdane
Lecz zrezygnowałem i wszystko przegrałem
Przypomnisz sobie co tutaj słyszałeś
I wyprzesz się, że kiedyś mnie znałeś
Bo jestem tchórzem, że większego nie ma
Olałem wszystkich i gardzić mną trzeba.

Dno

Nawet nie pytaj jaki dziś dzień
Mój umysł oszalał już gubię się
Z mojego mózgu już leci para
Choć nie pracował to nie wyrabia

Jaki dziś dzień a jaki miesiąc
Wczoraj wiedziałem mógłbym przysiąc
Jak się nazywam tego też nie wiem
Byłem człowiekiem a jestem zerem

Jestem zerem a może i gorzej
Teraz już nic mi nie pomoże
Zresztą pomocy szukać nie będę
Lepiej niech zwiędnę lepiej niech zwiędnę
Ja sobie na to zasłużyłem
Niech wszyscy odwrócą się do mnie tyłem
Nie chcę współczucia nie chcę litości
Niech po mnie zostaną same kości

Zostaną kości i nic więcej
Lepiej niech umrę jak najprędzej
Mam jeszcze jedno ostatnie życzenie
Żebym miał grób a na nim kamienie
Trumna moja niech będzie skromna
Wygląd nie ważny ma być wygodna
Nie płaczcie też na moim pogrzebie
I tak po śmierci nie będę w Niebie.